Mój pierwszy raz…

…w Niemczech. Parę dni przed najdłuższym weekendem na świecie, czyli słynną majówką, miałem okazję być u naszych zachodnich sąsiadów. Konkretnie w Dreźnie. Nie licząc jakichś dwóch parogodzinnych incydentów, to był to mój pierwszy raz na niemieckiej ziemi. Jak to przy pierwszych razach bywa, człowiek się napala jak kornik na szafę, wymyśla jakie to fantastyczne zdjęcia zrobi, gdzie to nie pójdzie, czego nie zobaczy etc… Standardowo zacząłem od włóczenia się po mieście i rozeznania terenu. Tzn to co robi fotograf w nowym miejscu czyli ogląda pocztówki na ulicznych straganach po to żeby wiedzieć jakie zdjęcia mieć musi. A potem się wykombinuje coś „łorydżinalnego”. No więc łazimy tak z żoną po tym mieście i co widzimy?… Piękny most kamienny, tyle że w remoncie więc połowa mostu rozebrana, obita jakąś dyktą czy inną płytą. Masakra!

Łaba, kościół, katedra oraz inne zabytki wśród których pięknie w panoramę wkomponowuje się żuraw budowlany. Masakra x2. Cóż tu począć? Generalnie są trzy wyjścia. Można, po pierwsze primo poszukać takich kadrów, gdzie nie będzie przeszkadzać nic, co na zdjęciu jest niepożądane. Po drugie primo, można przyjechać za rok, wtedy gdy nie będzie remontów. A po trzecie primo ultimo, można olać całe Drezno i udać się do Szwajcarii Saksońskiej, co też chętnie uczyniliśmy. Co z tego wyszło można obejrzeć w galerii. Nie są to zdjęcia robione o złotej godzinie, bo na to wyjazd nie pozwalał. Ale Saksonia mnie urzekła. Formy skalne które natura uformowała, na widok których człowiek się zastanawia, jak to jest możliwe. Do tego zakola rzeki Łaby z prawie trzystumetrowymi ścianami skalnymi tuż przy jej brzegach, no i te miasteczka, które z punktów widokowych umiejscowionych na tych właśnie skałach, wyglądają jak makieta. Masakra!!! Tym razem pozytywna.

Dodaj komentarz